Antonio
Kwaterując drugą noc z kolei w pewnym hotelu kalabryjskim odebrałem dziwny telefon, w którym rozmówca po włosku zaczął umawiać się ze mną na kolację na kolejny dzień, przy czym poinformował, że aktualnie przebywa w Neapolu. Ponieważ dzień wcześniej umówiłem się ze znajomym touroperatorem neapolitańskim na kolację biznesową zacząłem domniemywać, że najprawdopodobniej chodzi o to właśnie spotkanie. Jednakże z każdym kolejnym słowem wypadającym ze słuchawki hotelowego telefonu zaczynały się piętrzyć moje wątpliwości. W związku z tym postanowiłem przejść z niepewnego języka włoskiego na niewiele pewniejszy angielski, aby oświecić mroki mej ignorancji. Pomny tego, że nie wszyscy mieszkańcy obcych krajów są poliglotami zapytałem po włosku czy możemy przejść na angielski. Usłyszałem odpowiedź z delikatną nutą rozpaczy w głosie: „No, ale jak to? Przecież to ja, Antonio z Neapolu, jestem we Włoszech, mówię po włosku i nie rozumiem dlaczego mielibyśmy rozmawiać po angielsku”. Chwyciłem się ostatniej deski ratunku próbując dociec, czy mój interlokutor dzwoni może w imieniu mojego znajomego Massimo w sprawie zaplanowanej kolacji. Na co on odpowiedział niemalże łkając ze zgryzoty, że nie zna żadnego Massimo i że to przecież on – Antonio z Neapolu dzwoni w sprawie kolacji. W końcu doszedłem do wniosku, że to musi być jakaś pomyłka i że sprawa najwyraźniej mnie nie dotyczy. Pożegnałem się krótko i stanowczo i postanowiłem zakończyć rozmowę, z której coraz mniej rozumiałem, a zwłaszcza nie byłem w stanie pojąć dlaczego Massimo osobiście się nie kontaktuje ze mną w sprawie spotkania.
Po kilkunastu sekundach rozdzwonił się telefon na nowo. Odebrałem z miną cierpiętniczą, po czym usłyszałem: „To ja Antonio z Neapolu. Daję moją żonę do telefonu”. I w końcu owa Signora z Neapolu zaczęła przemawiać konkretnie, że jutro przyjeżdżają z mężem (Antonio) do hotelu, w którym ja byłem zameldowany i chce zamówić w nim kolację na godzinę 19.00. Rozsypane puzzle zaczęły układać się w logiczną całość. W końcu załapałem, że nastąpiła zabawna pomyłka, polegająca na tym, że przyszli klienci hotelu dodzwonili się do bieżących klientów z pokoju 216 i zaczęli zamawiać usługi gastronomiczne na następny dzień.
Poinformowałem tym razem z nieskrywanym rozbawieniem, że niestety nie pełnię roli recepcjonisty w tym hotelu i żeby jeszcze raz spróbowali się skontaktować z recepcją. Ponieważ byłem zmęczony i czekała mnie następnego dnia wyczerpująca wycieczka postanowiłem uniemożliwić niezłomnemu Antoniemu z Neapolu dostęp telefoniczny do mojej osoby i wyłączyłem telefon z gniazdka.
W tym momencie olśniła mnie następująca myśl: jak to w ogóle możliwe, że rozmowa adresowana do recepcji hotelowej dwa razy z rzędu trafiała bezpośrednio do mnie. Zauważyłem, że dzień wcześniej gniazdko telefoniczne było wyrwane ze ściany, a bieżącego wieczoru było już do niej przykręcone, wprawdzie obrócone było o jakieś 41,7 stopnia, ale wszystko wskazywało na to, że jakaś kalabryjska myśl techniczna była tego dnia sfokusowana na feralnym telefonie. Najprawdopodobniej, nie pytajcie mnie jak, bo sam nie wiem, dzięki tej naprawie rozmowy kierowane na recepcję były przekazywane do pokoju gości numer 216. Biedny Antonio z Neapolu (jeśli kiedyś przeczyta te słowa, to go gorąco pozdrawiam) zapewne pomyślał, że już nie mają kogo zatrudniać w kalabryjskich hotelach do obsługi recepcji, żeby ci obcokrajowcy choć odrobinę lepiej posługiwali się językiem włoskim: „przecież to ja, Antonio z Neapolu, mówię po włosku i nie rozumiem dlaczego mielibyśmy rozmawiać po angielsku”…